10 Lutego 2015

PIĘTNO

Wandzia, Marysia i Marynia

 

 

"A zna pani Maliszewskich z Tykocina? To bardzo źli ludzie" - te słowa, jakże bolesne, jakże niesprawiedliwe, sprawiają, że po raz kolejny po 69 latach od pamiętnych wydarzeń w Tykocinie Wanda Maliszewska i Maria Cesarz - Fronczyk zasiadają przy stole nad artykułem pani Krall sprzed 14 lat, nad jej książką, nad korespondencją prowadzoną z autorką przed kilkunastu laty. Wspominają. Być może tym razem ktoś zechce ich wysłuchać. Być może tym razem ktoś uwierzy ich słowom, da wiarę ich relacjom, pewnie mniej dramatycznym, mniej sensacyjnym niż te z książki, ale prawdziwym.

 

To był majowy poranek 1944 roku, sobota, wigilia Zielonych Świątek. Już od świtu Niemcy zwoływali dorosłych mieszkańców miasteczka na rynek. Dzieciom, starcom pozwolili zostać w domu. Nie było wielkiego strachu, nie było paniki, bo wierzyli wszyscy, że to tylko do sprawdzenia dokumentów. Przerażenie pojawiło się wraz z ciężarówkami wjeżdżającymi pod kościół, wraz z karabinem postawionym ku przestrodze ewentualnym uciekinierom. Wywózka!!! W odwecie za zastrzelenie komisarza posterunku żandarmerii. Trumna z jego ciałem stała groźnie na platformie jednej z ciężarówek.

Niemcy pakowali dorosłych mieszkańców do ciężarówek, dzieci zaś cały

czas biegały wokół ogrodzonego rynku - parku. Niektóre, przerażone nagłym odłączeniem od bliskich, szukały w tłumie rodziców. Inne, nieświadome grozy sytuacji, bawiły się na ulicy i  na gankach pobliskich domów. Wśród nich dziesięcioletnia Wandzia i dwa lata młodsza Marysieńka, przyjaciółki, mieszkanki sąsiadujących ze sobą domów przy Placu Czarnieckiego.

To właśnie Wandzia, pośród dzieci pozbawionych opieki dostrzegła Marynię Pakulską, "(...)z którą zaznajomiła się kilka miesięcy temu podczas wizyt w gabinecie dentystycznym w małym domku koło wiatraka. Była tam (w domku koło wiatraka, przyp. autorki) jeszcze córeczka niezapomnianej dentystki p. Zawistowskiej - Elżunia. Obydwie zabawiały tam Marysię, ku zadowoleniu wszystkich trzech mieszkanek domu" (tak w liście do redakcji Polityki przed kilkunastu laty pisała Alicja Matusiewicz, siostra Wandy). "Małą Marynię znałam już wcześniej"- wspomina z kolei Maria Cesarz - Fronczyk- "bywała w naszym domu ze starszą od siebie Elżunią Zawistowską, z którą razem mieszkały. Uchodziła za chorowite dziecko, cierpiące na jakąś przewlekłą chorobę uszu, w związku z tym nosiła stale, nawet w mieszkaniu, obcisłe czapeczki z falbanką wokół twarzy".

"Wzięłam za rączkę i przyprowadziłam do domu" - krótko opisuje ten moment Wanda Maliszewska. "Zaraz potem pobiegłam do swej przyjaciółki".

"Pochwaliła się, że ma takie fajne dziecko w domu. Kogo? Marynię!" - opowiada Maria Cesarz- Fronczyk - "To ja poleciałam oglądać i nagle szok! Czapeczkę zdjęli jej, a ona ma kręcone czarne włosy! I z taką zazdrością popatrzyłam! No tak! Ma siostrę, ma brata, a teraz ma takie fajne dziecko! A ja nie mam nikogo! I przez tę zazdrość to ja najbardziej ten moment pamiętam. Bo ja zawsze marzyłam, żeby mieć rodzeństwo".

Wandzia troskliwie zajęła się dzieckiem, uczesała, nakarmiła. Doczekała się powrotu mamy i rodzeństwa, którzy te straszne chwile przetrwali w piwnicy jakiejś drewnianej rudery. Wszyscy poszli wieczorem na nabożeństwo majowe. "Ludzie, którzy ocaleli, ludzie zrozpaczeni utratą najbliższych, osierocone dzieci i całe rodziny szczelnie wypełniały tego dnia kościół. Więcej tam było płaczu niż modłów" (Alicja Matusiewicz). Przejmujący śpiew zrozpaczonych dzieci "Serdeczna matko opiekunko ludzi, niech Cię głos sierot do litości wzbudzi" do tej pory brzmi w uszach Wandy Maliszewskiej.

W niedzielę po nabożeństwie pani Białowarczyk podeszła do pani Marii Maliszewskiej. Zaproponowała, że zabierze Marynię i wraz z mężem zatroszczą się o małą. Nietrudno było do tego pomysłu przekonać panią Maliszewską, która samotnie wychowywała trójkę swych dzieci i opiekowała się matką. Trudniej przyszło przyjąć to do wiadomości małej Wandzi, ale to właśnie ona, po dwóch dniach, ze łzami w oczach zaprowadziła Marynię do nowego domu.

To właśnie u Państwa Białowarczyków Marynia szczęśliwie doczekała wyzwolenia, które nadeszło dwa miesiące później. Szczęśliwie doczekała powrotu matki. Chwała im, za opiekę i troskę, jaką otoczyli dziecko. Szkoda tylko, że udało im się przekonać wielu, że nikt się dzieckiem nie zajął, że pani Białowarczyk dziecko "z ganku zabrała. Spod zamkniętych drzwi" - taką wersję wydarzeń podaje Hanna Krall. Szkoda, że ludzie "nie otworzyli tych drzwi na tym ganku i nie zapytali jak to naprawdę było z tym dzieckiem Tamtego Dnia." - kończy jeden z listów Alicja Matusiewicz. Szkoda, bo "chociaż Marynia jest już Panią Profesor w Waszyngtonie, w Tykocinie wciąż będą ludzie ze świata szukać jej śladów na trawie, na ganku pod zamkniętymi drzwiami, pytając: Który to ganek?... A drzwi??"

 

 

Barbara Maliszewska

 

 

 

W 1992 roku państwo Lucyna i Wacław Białowarczykowie za uratowanie z narażeniem życia żydowskiej dziewczynki zostali uhonorowani medalem "Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata"

 

 

 

kole__anki_47.jpg

Na zdjęciu: Wandzia Maliszewska (pierwsza z lewej), Zosia Nartowiczówna i Marysia Cesarz z małym Januszkiem Roszkowskim
- See more at: http://www.placczarnieckiego10.net/aktualnosci/dzien-pamieci-o-sprawiedliwych-wsrod-narodow-swiata#sthash.0jEo7NKU.dpuf